Żyjący świadkowie drugiej wojny światowej w sposób szczególny przypominają sobie wydarzenia z tamtych lat we wrześniu, kiedy obchodzimy kolejną rocznicę rozpoczęcia światowego konfliktu. Swoimi wspomnieniami podzielił się z nami 92-letni Franciszek Gaworski.
- Kiedy wybuchła wojna, miałem 17 lat. Już wcześniej krążyły pogłoski, że Niemcy chcą napaść na Polskę. Nas, którzy mieszkali 3 kilometry od ówczesnej granicy państwa, ogarnął strach – mówi 92-letni mieszkaniec Wieczfni Kościelnej Franciszek Gaworski. Po rozpoczęciu wojny mieszkańcy zostali zmuszeni do porzucenia swoich domostw i ucieczki. Jego matka, siostry i dziecko jednej z sióstr, zabrali ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i skierowali się wozem na południowy wschód. Po drodze mijali polskie czołgi, których widok dawał nadzieję na pokonanie wroga. Jednak po dotarciu do Kobyłki okazało się, że dalsza ucieczka nie ma sensu – trzeba zawracać, bo tu też już są Niemcy. Wrócili do swojego domu w Wieczfni Kościelnej. Na szczęście ich budynki ocalały z pożogi wojennej. Część wsi natomiast została spalona. - Wtedy doszło do pierwszych aresztowań. Tych, którzy byli wykształceni, po maturach, zabrano do obozu. Tu mieliśmy trzech takich ludzi – wspomina Franciszek Gaworski.
Wysiedlenia
i praca w stajni
Wysiedlenia
i praca w stajni
- W 1940 r. przyszli do nas niemieccy żandarmi, kazali się nam ubierać, wziąć bagaż ważący nie więcej niż 30 kilogramów i stawić się przed kościołem. Tam czekali nasi znajomi z Wieczfni i okolicznych miejscowości. Wiedzieliśmy, że skazano nas na wysiedlenie – opowiada nasz rozmówca. Jednak pan Franciszek okupantom wydawał się być potrzebny na miejscu. Nie został więc wysiedlony, pracował w stajni, opiekując się końmi żandarmów. Po roku pojenia i karmienia koni oraz czyszczenia stajni, zdecydował się na ucieczkę. - Tęskniłem za moją rodziną, która przebywała na wygnaniu pod Piotrkowem Trybunalskim – relacjonuje mieszkaniec Wieczfni. Szczęśliwie udało mu się znaleźć rodzinę, a po zimie wrócić z nią do rodzinnych stron. Podkreśla, że Niemcy dobrze traktowali mieszkańców Wieczfni, często np. dzielili się z nimi jedzeniem – bułkami czy owocami. - Bardzo szanowali i cenili ludzi, którzy uczciwie pracują – objaśnia nasz rozmówca. Po powrocie z okolic Piotrkowa pan Franciszek podjął pracę u Niemców w przedsiębiorstwie budowlanym. Pracował w oddziale w Płośnicy. Po skończeniu kursu dla kierowców, woził materiały budowlane.
Armia Czerwona
wywoziła co się dało
Armia Czerwona
wywoziła co się dało
- Kiedy w 1945 r., w styczniu na nasze ziemie weszli Rosjanie, przebywałem w Kuklinie. Spodziewaliśmy się, że tu będzie się toczył wielki bój, dlatego też uciekaliśmy do Zakrzewa. I rzeczywiście toczyły się tu walki. Widziałem wtedy czołgi i samoloty. Zobaczyłem około 20 niemieckich czołgów wycofujących się z frontu – relacjonuje mieszkaniec Wieczfni. W 1945 r. bohater naszego artykułu został zmobilizowany do wojska, do jednostki służby ochrony kolei działającej na ziemiach odzyskanych (Warmia i Mazury). Był świadkiem łupieżczej działalności Armii Czerwonej, która z tych ziem wywoziła do Rosji m.in. maszyny oraz bezcenne dobra kultury. Obecnie pan Franciszek mieszka w drewnianym, liczącym sobie 200 lat domu w Wieczfni Kościelnej.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez